poniedziałek, 7 listopada 2016

08 - To nie wróży nic dobrego


Droga w kierunku centrum o tej porze jak zwykle była totalnie zakorkowana, a ja musiałem przejechać przez jego większą część, tak aby ostatecznie zjechać na obrzeża gdzie mieszka pewna śliczna brunetka, która poznałem w klubie. I pewnie pogrążyłbym się w rozmyślaniach nad jej seksownym i krągłym tyłeczkiem, gdyby nie fakt, iż obok mnie przemknął samochód jadący z szybką prędkością pod prąd. W momencie, kiedy zauważyłem znaczek lamborghini na turkusowym samochodzie, nie wiele myśląc, skręciłem kierownicą, wydostając się z korka. Dodałem gazu, podążając jego śladem. Przecież nie nosi tej cholernej maski wszędzie prawda?



Widziałem doskonale, jak samochód nadjeżdżający z przeciwka ostro hamuje i skręca w bok, ledwo unikając zderzenia z przechodniem, który w ostatniej chwili skoczył w bok, ratując się przed bliskim i za pewnie bolesnym spotkaniem z czerwonym audi. Mijam to zdarzenie, nawet nie przejmując się czymś takim jak pomoc w wypadku. To nie w moim stylu...
Śledzę człowieka w masce krok w krok i tym razem żadna z jego sztuczek nie jest w stanie mnie powstrzymać. Muszę, do cholery, dowiedzieć się kim jest ten skurwiel, nawet jeśli mam go ścigać jadąc pod prąd w samym centrum Nowego Yorku.
Ściskam kierownicę, najmocniej jak potrafię, chcąc mieć pewność, iż panuje nad nią w każdym calu. Mijam korek samochodów ze sporą prędkością, a potem wszystko dzieje się jeszcze szybciej.
Skrzyżowanie, drift i biały ford jadący z moim kierunku, który wskakuje w miejsce lamborghini.
Niczym w amoku dociskam stopę na gazie, a dłonią ciągnę za ręczny, skręcając w prawo.
Wskakuję na prawidłowy pas i zmniejszam prędkość samochodu. Zegarek na prawej dłoni daje mi znać, że moje serce bije stosunkowo zbyt szybko, a ja łapie się na tym, że mój oddech jest płytki.
Moje wkurwienie sięga szczytu Mount Everest, kiedy dochodzi do mnie to, co właśnie się stało. Nie spodziewałem się, że postanowi nagle skręcić, stawiając mnie oko w oko ze śmiercią. Przechytrzył mnie skurwiel. Masko, gdziekolwiek teraz jesteś, właśnie rozpocząłeś wojnę z Justinem Bieberem, do cholery. 


Victoria 



Mówią, że jeśli nie żyjesz na krawędzi, zajmujesz zbyt wiele miejsca, dlatego ja, Victoria Brown, żeby nie zajmować obszaru w korku, postanawiam go ominąć, jadąc pod prąd. Nie zajmuje miejsca plus jestem szybciej u celu. To genialne.
I wszystko poszłoby całkiem sprawnie, gdyby nie mały przydupas, który postanawia nagle gonić mnie właśnie w tym momencie. Znam ten samochód cholernie dobrze. Najpierw impreza, potem wyścigi. Raz to przypadek, drugi też można pod to podciągnąć, ale trzeci? Jeszcze w samym centrum zakorkowanego Nowego Yorku? Zaczynam poważnie obawiać się tego całego Justina.

Kiedy wpadałam do mieszkania natychmiast rzuciłam się na kanapę, mogąc odetchnąć. Serce nadal biło mi jak szalone, kiedy przypomnę sobie, że prawie uniknęłam zderzenia z kilkoma samochodami, jadąc pod prąd. Zamknęłam oczy, starając się unormować oddech i w pełni zrelaksować swój umysł, jak i ciało.

Usłyszałam pukanie do drzwi i szybko zebrałam się na nogi. Za oknem panował już półmrok, który wskazywał na to, iż musiałam się porządnie zdrzemnąć. 

–Już idę – krzyknęłam, pocierając dłońmi buzie. Włosy zgarnęłam do tyłu i otworzyłam drzwi. 

Nie wierzyłam w to, co właśnie ukazało się moim oczom. Perfekcyjnie ułożone włosy, biała koszulka, czarne spodnie z nisko opuszczonym krokiem, skórzana kurtka. Cholera, czy on zawsze tak świetnie wygląda, nawet jeśli ma na sobie tylko spodnie i zwykły T-shirt? 

–Hej mała – jego głos przywrócił mnie na ziemię. „mała”? To brzmi tak tandetnie. 
–No cześć – odpowiedziałam nieśmiało, chcąc zapadnąć się pod ziemie. Jego wzrok przenikał mnie dokładnie i sprawia, iż mam wrażenie, że spogląda on na mnie, odkrywając moje największe tajemnice. „Oh, do cholery Victoria! Opanuj się, on nic nie wie o wyścigach”. 
–Zapomniałaś torebki w moim samochodzie – mówi jak gdyby nigdy nic. Co on ma na myśli? 
–Przecież nie miałam ze sobą żadnej torebki – odpowiadam. 
Dostrzegam jak uśmiech na jego przystojnej twarzy, zmienia się na bardziej zadziorny. 
–Wiem, to tylko pretekst, żeby do Ciebie przyjechać. – „och, chyba śnie” – Tamtej nocy nawet zapomniałem zapytać o twój numer – jego ton jest pewny siebie, co sprawia, że dostaje białej gorączki. Pewnie ma tę kwestię nieźle wyćwiczoną i mówi to nie raz. Przynajmniej wygląda na takiego. Wyciąga z kieszeni komórkę i wystawia ją w moim kierunku. Dostrzegam, iż jest to jeden z droższych modeli. „Camaro, markowe ciuchy, najnowszy telefon. Pewnie jest na utrzymaniu rodziców”. 
–Przyjeżdżasz tu tak po prostu i chcesz mój numer? – pytam, na co on unosi brew – Przykro mi, ale nie podaje swojego numeru nieznajomym typom, którzy wdają się w bójki w klubie – i co teraz panie „jestem pewny siebie”? 
Jego mina nie zmieniła się ani trochę, jakby spodziewał się takiego obrotu spraw. 
–Skoro tak, nie pozostawiasz mi wyboru – mówi, robiąc krok w moją stronę.

Stoimy twarzą w twarz, w przejściu do mojego małego mieszkania. Kładzie swoją ciepłą dłoń na mojej, która kurczowo trzyma się klamki drzwi. Zmniejsza odległość między nami, jeśli jest to jakkolwiek jeszcze możliwe i pochyla się w moją stronę.
–No proszę Victorio, nie daj się prosić – szepcze prosto do mojego ucha, co sprawia, iż po moim ciele przechodzą ciarki. Wzdycham i wolną ręką odsuwam go od siebie, na bezpieczną, a zarazem bardziej komfortową dla mnie odległość. Wyciągnęłam dłoń spod jego i zabrałam telefon, który nadal trzymał w drugiej ręce. 
Szybko wpisałam swój numer, oddając mu komórkę. 
–Jeśli myślisz, że zadziałał na mnie twój urok osobisty to wiedz, że się mylisz – zaznaczam, choć to mija się z prawdą. Jego ciało tak blisko sprawia, że przestaję trzeźwo myśleć. 
–Nawet nie przeszło mi to przez myśl – odpowiada rozbawionym tonem. 
–To co z tą torebką? Przypomniało mi się, że miałam ze sobą drogi model Chanel – mówię z udawaną gracją, jednak po chwili zaczynam się śmiać. Uśmiech na twarzy chłopaka delikatnie się 
zwiększa. 
–Będę leciał – mówi, robiąc krok w tył – Robi się już ciemno, a pewnie masz jakieś plany na wieczór. 
Nie przypominam sobie kiedy ostatni raz miałam jakieś plany na wieczór inne niż wyścigi. 
–No tak, masz rację – odpowiadam szybko nim palne coś głupiego i przypadkiem wpuszczę go do środka. 
–Do zobaczenia Victorio – mówi to tym swoim czarującym głosem. Moje imię w jego ustach brzmi jak piękna melodia. 
Odwraca się tyłem i wolno schodzi po schodach. 
–Justin – wypowiadam głośno, na co chłopak się odwraca z pytającą miną. „Nie Victoria, nie pakuj się w kłopoty” – Skoro już i tak tu jesteś, to pomyślałam, że może moje plany mogą zaczekać – odpowiadam szybko, zanim moja odwaga nie rozpłynie się w powietrzu i nie zostanie po niej żadnego śladu. 
Twarz Justina znów przybrała tą swoja sławną minę mówiącą „jestem pewny siebie”.
–Skoro tak, chętnie skorzystam z tej okazji, zanim się rozmyślisz – odpowiada i ponownie staje przede mną. 

„Brawo Vicky. Najpierw ucieczka, potem wyścigi, a teraz zapraszasz do swojego domu chłopaka, który również się ściga. To nie wróży nic dobrego”




Początkowo rozdział wyglądał zupełnie inaczej. Było więcej akcji związanej z pościgiem, jednakże nie byłam z niej w pełni zadowolona, dlatego postanowiłam skrócić ją do minimum. Może kiedyś go zaktualizuje ...


środa, 13 lipca 2016

07 - Cudotwórcy

-Co masz na myśli, mówiąc, że coś ci w nim nie pasuje? - zapytał Louis, wycierając brudne od smaru dłonie w białą szmatkę, pozostawiając na niej tłustą czarną plamę.
-No stary, gadam ci, to wszystko jest jakieś popieprzone-mówiłem zawziętym głosem-Jestem pewny, że-urwałem, nie wiedząc co powiedzieć. Cała ta sytuacja z człowiekiem w masce była dla mnie chora. Jego styl, wygląd, głos i zachowanie. Mam wewnętrzne przeczucie, że gościu owinął sobie wszystkich wokół palca. Nie wiem kim jest ani czym się zajmuje, jednak obiecałem sobie, że za wszelką cenę poznam jego tożsamość.
-Jesteś pewny, że co? Cholera Justin przyjmij do wiadomości, że nie jesteś wcale jakimś Bogiem - odparł Dave jednocześnie wysuwając się spod samochodu. Jego twarz była niemal cała w czarnej mazi - Nie zawsze wszystko musi przychodzić ci łatwo - chłopak podniósł się do pozycji siedzącej, opierając ręce o kolana.
-Przecież nie mówiłem, że to będzie super proste - uniosłem głos lekko zirytowany podejściem moich kumpli. Gdzie się podziało ich wsparcie? - Od początku wiedziałem, że będzie to trudne- „ale nie, że aż tak” dodałem w myślach.
-Dobrze wiec nie spinaj dupska. Po prostu wypadłeś z formy Bieber - zaśmiał się Dave, a cała reszta dołączyła do niego.
-Kaman, weźcie się do roboty cwele - syknąłem lekko wkurwiony, rzucając w Dave'a brudną szmatką. Ten złapał ja przed swoją twarzą, uśmiechając się pod nosem.
-Bieber przestań gwiazdorzyć, bo zamieniasz się w starą grubą babe - odparł, wywołując salwę śmiechu wśród reszty, jednak mi nie było do śmiechu.
Westchnąłem, kręcąc głową z politowaniem odwracając się w kierunku Nissana GTR, które wołało mnie do pracy.
Razem z chłopakami od trzech lat mamy warsztat samochodowy, który całkiem nieźle prosperuje. Nie traktujemy tej roboty jako główne źródło zarobku, bardziej robimy to w celu hobbistycznym. Po prostu lubimy grzebać w samochodach. W dodatku stanowi to dla nas rewelacyjną przykrywkę, kiedy w nocy robimy za przestępców, za dnia jesteśmy grzecznymi młodymi mechanikami. Jednak nasza praca nie zawsze jest w pełni uczciwa. Jako mistrze przekrętów często wystawiamy klientom rachunek za droższe części, tymczasem tak naprawdę montujemy chińszczyznę, która po roku jest znowu do wymiany. Jednak tutaj ludzie mają pieniądze i puste głowy, dlatego opinia naszej firmy jest całkiem dobra, mimo naszej małej tajemnicy.
Wymiana świec w samochodzie jest całkiem prostą czynnością, którą bez problemu można wykonać samemu, jednak po co się męczyć? Można przecież komuś za to zapłacić, a ja nie narzekam.
Mimo tego czas wymiany trzeba sobie odpowiednio zaplanować, tak aby mieć pewność, że silnik jest odpowiednio schłodzony, co sprawia, że cała czynność jest dość powolna i nudna. Samochód stoi w warsztacie od wczoraj z otwartą klapą dlatego świece, które zazwyczaj są najgorętszą częścią, na pewno zdążyły wystygnąć, więc mogę od razu zabrać się do roboty. Poza tym w samochodzie wystarczy wymienić filtr powierza, a na rachunku dopisze się jeszcze wymianę sprzęgła. Przecież to bryka jakieś bogatej kobiety, w życiu się nie zorientuje, a wręcz przeciwnie. Kiedy wciśnie się jej kit o tym, że stare było zużyte i założyłem nowe, przez co poprawi się komfort jej jazdy, będzie zadowolona i sama to odczuje, mimo że to kłamstwo. Tak działa efekt placebo, który jest chyba fundatorem naszej renomy. No bo przecież, „Tessa była u mechanika, tam na obrzeżach miasta i jej samochód działa jeszcze lepiej niż po zakupie. To cudotwórcy nie ludzie".

Swoją pracę skończyłem stosunkowo szybciej, niż planowałem. Chłopaki dalej męczyli się przy starym modelu mustanga, który był w zadziwiająco złym stanie.
-Jadę do miasta, potrzebujecie czegoś? - zapytałem, przekrzykując głośną muzykę, jednak nikt nie odezwał się ani słowem. Nie to nie, łaski bez.
Droga w kierunku centrum o tej porze jak zwykle była totalnie zakorkowana, a ja musiałem przejechać przez jego większą część, tak aby ostatecznie zjechać na obrzeża gdzie mieszka pewna śliczna brunetka, która poznałem w klubie. I pewnie pogrążyłbym się w rozmyślaniach nad jej ślicznym tyłeczkiem, gdyby nie fakt, iż obok mnie przemknął samochód jadący z szybką prędkością pod prąd. W momencie, kiedy zauważyłem znaczek lamborghini na turkusowym samochodzie, nie wiele myśląc, skręciłem kierownicą, wydostając się z korka. Dodałem gazu, podążając jego śladem. Przecież nie nosi tej cholernej maski wszędzie prawda?

środa, 6 lipca 2016

Jesteśmy Apokalipsą || Opowiadanie



Fabuła

Przypadkowe spotkanie? 
- Raczej zaplanowane 
Zaplanowane zakochanie?
- Raczej przypadkowe... 

Wiesz jakie to uczucie pokochać kogoś wiedząc, że musisz go zniszczyć?
Nie wiesz? Nie chciej wiedzieć...

„-To sekretna strona mnie, której nigdy nie pozwolę Ci zobaczyć. Ona drapie w ściany, przewraca meble. A kiedy się obudzi nie mogę jej kontrolować...”

Przygotuj się do wojny, bo
kiedy to uderzy, powali cię na ziemię
I wstrząśnie wszystkim dookoła
Ale przetrwanie jest koniecznością
Więc czy zostaniesz z nami?
A my, no cóż.
Jesteśmy apokalipsą
Link: 
Blogspot
Wattpad


Zapraszam serdecznie na moje drugie opowiadanie :)

piątek, 26 lutego 2016

06 - Kto wygrał?



Społeczeństwo jest przekonane, że nielegalne wyścigi to łatwa sprawa. Wystarczy przecież tylko posiadać dobry i najlepiej drogi samochód, kasę na paliwo i znajomości, żeby się jakoś wkręcić w ten „biznes”. Jednak ja prócz samochodu nie miałam kompletnie nic.
Natomiast to nie jest najważniejsze. W wyścigach liczą się umiejętności i chęć zwycięstwa, która wpuszcza adrenalinę do krwi.
Dlatego więc niezależnie od tego, jak kosztownym dysponujemy samochodem, to nie ma znaczenia, jeśli nie wiemy jak go obsługiwać. To właśnie umiejętności sprawiają, że nawet ze zwykłego samochodu można wydusić coś, czego nikt się nie spodziewał.
Adrenalina zaś odgrywa decydującą rolę w mechanizmie stresu,  jak i błyskawicznej reakcji organizmu człowieka.

Jednak kiedy dwa samochody jadą łeb w łeb, to nawet umiejętności się nie liczą. W takiej sytuacji trzeba zdać się jedynie na szczęście.

Nigdy nie uważałam się za jakąś wyjątkową mistrzyni w prowadzeniu, chociaż skoro od ponad roku nie przegrałam, coś musi być na rzeczy.
Tego dnia również nie brałam pod uwagę tego, że mogę ponieść porażkę.
Stojąc na pasie startowym, nawet nie pomyślałam, że będę w sytuacji takiej jak teraz.
Nie spodziewałam się, iż nowy uczestnik w czarnym camaro będzie w stanie mnie dogonić.

Metę przekroczyliśmy równo, przynajmniej moim zdaniem. Rozpędzonym do granic możliwości samochodem wykonałam gwałtowne hamowanie, nie przejmując się o żadne uszkodzenia.
Pasy przytrzymały moje ciało, inaczej mogłabym dość mocno zabębnić w kierownicę.
Camaro zatrzymało się parędziesiąt metrów przede mną.
Starałam się uspokoić oddech, jednak na marne. Adrenalina widocznie nadal we mnie buzowała.Siedziałam więc w samochodzie, totalnie nie wiedząc, co mogę w tej chwili zrobić. Beznamiętnie wpatrywałam się w przednią szybę, ignorując widok za nią. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że przygryzam wargę, dopóki nie spojrzałam na swoje odbicie w przednim lusterku.
Dłonie dalej miałam zaciśnięte mocno na kierownicy, jednak zdjęłam je, naciskając odpowiednie przyciski, by włączyć klimatyzację, której teraz bardzo mocno potrzebowałam.

Sekundy mijały, kolejni zawodnicy pokonywali metę, a ja dalej nie mogłam się w tym wszystkim odnaleźć. Dojechaliśmy równo kurwa.

Zgasiłam silnik samochodu, sięgając po maskę, która leżała na fotelu pasażera. Nie wiem, czy to adrenalina, czy zdenerwowanie kierowało mną w chwili kiedy wysiadałam z samochodu.
Rozejrzałam się dookoła. Tłum stał w ciszy. Jeszcze nigdy tego nie doświadczyłam. Taka impreza, a ludzie zachowują się, jakby zobaczyli ducha. Niesłychane.

Poprawiłam kaptur i wolnym krokiem skierowałam się w stronę chłopaka opartego o samochód.
Znałam go. To był ten gościu, któremu pomogłam na imprezie. Wtedy totalnie agresywny, pewny siebie i arogancki, teraz stał jakby wbity w podłogę. Widziałam, jak nerwowo przeczesuje ciemne włosy. Ubrany w zwykłą czarną koszulkę i luźne jeansy nie wyglądał źle. Śmiem stwierdzić, że prezentował się nawet nieźle. Jednak w tej chwili się to nie liczyło. On nie wiedział, że to ja i niech tak zostanie.

Ken stał już przy chłopaku, spokojnie tłumacząc mu coś. Kiedy podeszłam bliżej, mogłam usłyszeć, o czym rozmawiają:
- …dlatego nie jesteśmy pewni.
- Jak to do cholery nie jesteście pewni - chłopak wybuchł, wymachując rękami, kiedy ja stanęłam obok, wkładając ręce do kieszeni - Co z was za organizatorzy?!
- Nie jesteśmy przygotowani na takie sytuacje – głos Kena zadrżał. Widziałam, jak jego prawa dłoń gniecie róg koszulki. Jestem niemalże pewna, że był w tym momencie totalnie przerażony.
- Jak do chuja możecie nie być przygotowani na takie sytuacje – zakpił Justin (bo tak miał na imię chłopak, którego poznałam na dyskotece) pokonując odległość dzielącą go z Kenem. Oj robi się nieciekawie.
- Nigdy nam się to nie przytrafiło – odpowiedział niemal płaczliwym głosem. Widziałam, jak Justin zaciska dłonie w pięść. Gdzie zniknął ten chłopak, którego chwilę wcześniej widziałam opartego o samochód z głową spuszczoną w dół? Teraz stoi mierząc przerażonego Kena wzrokiem, który mógłby zabić. Zacisnęłam mocno gardło, chcąc przerwać krępującą ciszę:
- To już nie ma znaczenia – brzmiałam raczej jak dziewięciolatek, który chce śpiewać metal – Ważne jak teraz macie zamiar to rozstrzygnąć.

Brązowooki zwrócił się twarzą ku mnie, a jego jabłko Adama się poruszyło. Widziałam, jak skanuje mnie wzrokiem. Nie wyglądałam dziś jakoś specjalnie groźnie. Zwykła męska bluza z lumpeksu i spodnie dresowe do kompletu. Na stopach za duże, ale wysłużone Nike, które zdobyłam również z second handu. Dłonie spoczywały w kieszeni bluzy, dlatego nie mógł dostrzec zabandażowanej lewej ręki. A na twarzy jak zwykle kamuflaż w postaci maski. Włosy upięte w kucyk, znajdują się pod kapturem. Wyglądałam więc totalnie nie do poznania, jednak zaczęłam panikować, kiedy chłopak zmarszczył brwi.
Spokojnie Victoria, przecież nie ma prawa cię rozpoznać.

Cisza wokół nas została zakłócona przez kogoś, kto nagle zaczął krzyczeć:
- Lamborghini!
Uśmiechnęłam się na te słowa.
- W takim razie niech tłum zdecyduje – zaproponowałam, unosząc brew w do góry (czego oni nie mogli zobaczyć). Widziałam, jak Ken się waha, jednak byłam zdania, że nie mamy innego wyjścia.
Skoro organizatorzy nie mogą, stwierdzić jednoznacznie kto wygrał, niech wyrażą swoją opinię ludzie.
- Nie jestem co do tego przekonany – odpowiedział cicho.
Jednak głosy tłumu zaczęły być coraz głośniejsze. Niemal co drugie słowo, które usłyszałam to
Lamborghini. Justin chyba też to słyszał, bo zacisnął szczękę wpatrzony w tłum. Oj kotku chyba przegrałeś z dziewczyną. 

Stałam tyłem do ludzi, dopóki nie usłyszałam chłopaka, który krzyczał „Camaro”. Odwróciłam się lekko zdenerwowana, chcąc odszukać nadawcę. Stał w pierwszym rzędzie i posyłał złowrogie spojrzenie w kierunku jakiegoś blondyna.
Tłum zaczął się lekko cofać, zostawiając tych dwóch z przodu. Nie trzeba być jasnowidzem, by wyczuć napiętą atmosferę między nimi. Pokonali odległość, jaka ich dzieliła, a ich twarze były zwrócone ku sobie. Blondyn lekko górował nad brunetem
- Camaro – wykrzyczał brunet.
- Lamborghini – tym razem to głos blondyna doszedł do moich uszu.
Nie zdążyłam nawet mrugnąć, kiedy rzucili się na siebie. Jakaś dziewczyna zaczęła piszczeć, a kiedy blondyn dostał mocnego prawego sierpowego od bruneta. Jednak ten nie dał się, uderzając go w brzuch. Nie wyglądało to jak niewinna walka.

Zaczęłam zbliżać się w ich kierunku, jednak wiedziałam, że i tak nic nie wskóram.
Zatrzymałam się na środku drogi, kiedy do chłopaków dołączyła cała grupa. Wszyscy rzucili się na siebie, okładając po całym ciele. Twarze niektórych pokrywała krew już po pierwszym uderzeniu. A tłum oszalał. Wszyscy zaczęli piszczeć, krzyczeć, gwizdać i klaskać.
Wiadomo, nie często można być świadkiem takiej akcji.

Odwróciłam się w kierunku czarnego samochodu, obok którego stał Ken i Justin. Właściciel Chevroleta wpatrywał się w całe zdarzenie z uśmiechem, kiedy to Ken tylko kręcił głową. Cóż pewnie cieszy się, że Justin przestał, mierzyć go wzrokiem jakby chciał go zabić.

Czy do cholery nikt nie chciał tego przerwać? Gdzie jest ochrona tej imprezy, cokolwiek.
Ach no tak, przecież tu nie ma zasad.

Jednak kiedy widziałam, że kolejne pary dołączają się do bójki, miałam tego serdecznie dość.
Adrenalina znów wpłynęła w moją krew, dlatego bez chwili zawahania, wsiadłam w mój samochód. Ruszyłam do przodu, by za autem Justina skręcić w kierunku bijących się mężczyzn. Wiedziałam, co robię, jednak jedna pomyłka mogła kosztować mnie czyimś życiem. Ale widząc, że wszyscy wokół świetnie się bawią, nie mogłam tego tak zostawić. Normalnie miałabym to gdzieś, jednak teraz kiedy nie wiemy, kto wygrał, poziom mojej irytacji był wyższy ode mnie.
Ruszyłam z pełnej pary w kierunku bójki. Nie trwało to nawet kilku sekund, kiedy zawróciłam samochód o 180 stopni, niemal potrącając kogoś tyłem. Gwałtownie wrzuciłam na 3 i zaciągnęłam hamulec ręczny, ciągle trzymając gaz do dechy. Natychmiast wokół pojawiła się smuga dymu, przez którą trudno cokolwiek zobaczyć. Przytrzymałam tak przez kilka sekund, a następnie przestałam palić gumy. Wysiadłam z samochodu.

Kiedy dym lekko zelżał, dostrzegłam tłum, wpatrzony w tył mojej fury. Chłopaki leżały na ziemi, a ich twarze, jak również inne części ciała, nie wyglądały zbyt ciekawie. Najważniejsze jest, że nikt podczas tego manewru nie ucierpiał, a cel (zakończenie bójki) został osiągnięty.

Chwilę później stanął obok mnie Justin i (znów) przerażony Ken.
- Nieźle ziom – usłyszałam za mną. Nie odwracałam się nawet, bo wiedziałam kto był właścicielem tego głosu - Blake. Wzruszyłam tylko ramionami.
- Nieźle? - kpił Justin – Prawie ich pozabijał – wykrzyczał, odwracając się do swojego wroga.
Och nie przesadzaj, wiedziałam, co robię.
- Po prostu boli cię to, że tak nie potrafisz, mam rację? - Blake odezwał się typowym aroganckim tonem, którym zazwyczaj się wypowiadał..

Zwróciłam się w ich kierunku, aby mieć przebieg akcji pod kontrolą. Widząc, jak brązowooki zaciska dłonie, wiedziałam, że atmosfera wokół zaczęła stawać się coraz bardziej niespokojna.
Jednak przerwał to, o dziwo, opanowany głos Kena:
- Chyba mamy koniec szarpanin na dziś, nie sądzicie?
Blake tylko prychnął.
- Nie było mnie tu, ale jestem niemal pewny, że to właśnie Maska wygrał – rzekł spokojnie, puszczając oczko w moim kierunku.

Justin wystartował ku mnie jak strzała. Wystraszyłam się, stawiając krok do tyłu. Byłam przerażona, kiedy stanął tuż przede mną. Gdyby nie jego mina mogłabym spokojnie podziwiać jego piękne brązowe oczy, jednak w tym momencie nie mogłam się na nich skupić. Zacisnął szczękę, co w jego wykonaniu wygląda bardzo seksownie. Zamknął oczy, a kiedy je otworzył wzrok, miał skierowany w jakiś punkt za mną. Byłam od niego sporo niższa.
- Ej ty! - wykrzyczał, pokazując palcem. Odwróciłam się w tamtym kierunku. Stał tam chłopak na oko osiemnastoletni. Niczym się nie wyróżniał. Krótkie czarne włosy, biała koszulka i czarne spodnie. Obrócił się za siebie, ale po chwili znów spojrzał na chłopaka przede mną.
- Ja?
- Tak ty – nerwowy głos Justina sprawił, że zwróciłam się ku niemu – Kto wygrał?
To pytanie totalnie strąciło mnie z tropu. Pyta przypadkowego chłopaka?
- Justin, to niedorzeczne – zaczął Ken, wolno zbliżając się do niego.
- Zamknij mordę – wysyczał – Mów.
Uniósł brwi w oczekiwaniu na odpowiedź. Chwile to trwało nim dotarł do mnie nieśmiały głos bruneta:
- Lamborghini.
Nie wiem jak to możliwe, ale mina Justina ze złego chłopca zmieniła się na totalnie wściekłego.
- Kurwa – wysyczał.
A do mnie dotarł ważny fakt, wygrałam.
Z chęcią dodawałabym dłuższe rozdziały jednak umieszczam je co piątek dlatego nie mogę was rozpieszczać, a nie chciałam też tego wątku ciągnąć w nieskończoność. Trochę boli mnie, że tak mało komentarzy (w porównaniu do wyświetleń) dlatego chciałabym prosić, aby po przeczytaniu, zostawić tu coś po sobie. Nie wymagam tego, żeby się rozpisać. Wystarczy kropka, abym wiedziała, że tu trafiliście. No i przypominam, że nie trzeba mieć wcale konta google, żeby wstawiać komentarze (anonim nie gryzie).
Zapraszam bardzo serdecznie na moje drugie opowiadanie - Jesteśmy Apokalipsą

piątek, 19 lutego 2016

05 - To on


*rozdział niesprawdzony*

Justin

-Skończyłeś już?- zapytałem znudzony, siedząc na podłodze w naszym garażu.
-Nie pośpieszaj, Bieber -warknął Tom, który majstrował coś przy swoim samochodzie.
Czekałem więc cierpliwie, aż chłopak skończy swoją pracę. Z nudów zacząłem przeglądać instagram, którego już całkiem długo nie odwiedzałem.
-Teraz skończyłem- oznajmił, ścierając pot z czoła wierzchem dłoni.
Zablokowałem telefon i wstając, włożyłem go do kieszeni. Zabrałem pudło narzędziami, których chwile temu używał Tom i wyjąłem te, które będą mi potrzebne.
-Zestresowany?- zapytał, wycierając brudne od smaru dłonie w szmatkę.
-Chyba nie wiesz, z kim rozmawiasz, skoro wyciągasz takie wnioski- odpowiedziałem z pogardą -To oni powinni się stresować. Król wraca.

Uniosłem lewarkiem moje czarne camaro i za pomocą klucza pneumatycznego, który robił ogromny hałas, rozkręcałem opony. Tom z drugiej strony samochodu odkręcał je ręcznie i, mimo że robił to wolniej niż maszyna, to dzięki jego pomocy wymieniłem opony dużo szybciej. Teraz wystarczyło sprawdzić, czy samochód pod maską ma wszystko tak, jak powinno być i jestem gotowy na wielki powrót.


Na tor dotarłem grubo przed czasem, parkując swoją brykę na pasie startowym. Tłum ludzi dopiero się schodził, a samochodów przybywało. Siedziałem więc na fotelu kierowcy totalnie znudzony tym wszystkim. Wyjechałem wcześniej, chcąc ominąć korki panujące w tym mieście jednak, jak na złość drogi dziś były wyjątkowo puste. Zamknąłem oczy i rozkoszowałem się chwilą w moim samochodzie.

Nie jestem pewny, ile tak trwałem, jednak kiedy ponownie otworzyłem oczy, zobaczyłem, że miejsca obok mnie są już zajęte. Tłum również się powiększył. Założyłem kurtkę, która leżała na fotelu pasażera i wyszedłem z samochodu. Niemal natychmiast uderzył mnie odór spalonych opon i benzyny, jednak totalnie mi on nie przeszkadzał. To było tylko częścią wyścigów, lubiłem to.
Z paczki papierosów wyjąłem jednego szluga i odpaliłem zapalniczką, która zawsze spoczywa w mojej kieszeni. Zaciągnąłem się dymem, opierając o samochód i rozglądając dookoła. Żaden z nich nie przyciągnął mojej uwagi. Jednak nie trwało to długo, bo kiedy zdeptałem peta, na tor wjechała turkusowa fura. Wszyscy wokół jak na zawołanie zaczęli wsiadać do swoich samochodów, jakby to jego przybycie o tym decydowało. Spojrzałem na złotego rolexa jednak tak jak myślałem zostało jeszcze dużo czasu. Co tu jest do cholery grane?

Victoria


Spojrzałam w lusterko, by sprawdzić, jak daleko odjechałam moim rywalom. Okazało się, że niestety nie miałam takiej przewagi, o jakiej myślałam. Nitro? Nie, zdecydowanie jeszcze za wcześnie, aby skorzystać z jednej butli zamontowanej w moim samochodzie. Przycisnęłam mocniej pedał gazu, o ile to było jeszcze możliwe. Szybki zakręt w lewo. Położyłam swoją małą dłoń na obity czerwoną skórą drążek zmiany biegu i przesunęłam go do tyłu na 4. Moje kochanie, bo tak zwracałam się do samochodu, warknęło i przyśpieszyło. 154 km/h to jeszcze niemaksymalna prędkość, jaką mogło osiągnąć autko lśniącego turkusu.
-Kurwa-przekleństwo wydobyło się z mych ust zaraz przed tym, kiedy miałam kichnąć. Uwierzcie, że najgorszą rzeczą, jaką można zrobić w samochodzie rozpędzonym ponad 100 km/h to kichnięcie. Pomijając fakt, że traci się widoczność na kilka sekund, to jeszcze można uderzyć głową w kierownice, z której nie daj Boże, wyskoczy poduszka powietrzna. Usiłowałam więc nie kichnąć, zatykając nos, ale nie udało mi się, bo ostatecznie wydając z siebie charakterystyczny dźwięk kichnięcia, moja głowa niemal uderzyła w kierownicę.

-Szit-powiedziałam, znów przyciskając pedał gazu do końca, kiedy odzyskałam pełne panowanie nad samochodem. Gdy osiągnęłam prędkość 160 km/h, a auto jednego z moich rywali zaczęło się do mnie niebezpiecznie zbliżać, nie byłam aż tak bardzo pewna swojej wygranej.
-Jeszcze troszkę kochanie — szepnęłam do pojazdu. I na szczęście widziałam już tłum ludzi i dwie czerwone chorągiewki. Spojrzałam na bok, aby ujrzeć camaro, którym kierował chłopak. Jego włosy były koloru ciemnego blondu, a twarz wyrażała pełne skupienie. Siedział wygodnie w fotelu, a w dużych dłoniach pewnie trzymał kierownice. Spojrzał w moją stronę, a ja dziękowałam, że szyby mojego samochodu są przyciemniane, bo inaczej wiedziałby, że jestem dziewczyną.

Popatrzałam na drogę i wydało mi się, że do mety pozostało nam niecałe 100m. Ostatni raz spojrzałam w stronę chłopaka i kliknęłam mały niepozorny, fioletowy przycisk znajdujący się zaraz obok radia. Niesamowite było to, że on również włączył w tym samym momencie nitro. Jadąc łeb w łeb, nie byłam pewna tego, czy mi się uda. Chwyciłam mocniej kierownice i przekroczyłam metę...
Jest mi strasznie wstyd, że wyszło to tak krótko, jednak od teraz rozpoczyna się już akcja właściwa. Wszystko ma swój początek...

piątek, 12 lutego 2016

04 - Niebieskie oczy



JUSTIN
Kiedy tylko dziewczyna wyszła z łazienki nie wytrzymałem i uderzyłem pięścią w ścianę.
Posiadam we krwi agresję. Mam również problemy z panowaniem nad emocjami, dlatego potrzebuję czegoś, a czasem kogoś, aby się rozładować.
Z drugiej jednak strony, ta dziewczyna, kimkolwiek była, miała rację. Zachowałem się jak gówniarz, dając się podejść Blake’owi. Po za tym chciała mi tylko pomóc i mogłem się  nie odzywać.
Wziąłem głęboki wdech i w mgnieniu oka pojawiłem się przed lustrem, opierając ręce o umywalkę. Faktycznie rozcięcie nie wyglądało dobrze, jednak jak dla mnie to nic wielkiego. Wziąłem ręczniki i wytarłem miejsce które krwawiło.
Spojrzałem na siebie. Dlaczego mam tyle problemów i czemu nikt nie chce mi pomóc?
A może właśnie straciłem jedyną szansę na pomoc?
Z łazienki wyszedłem niemalże biegiem, a drogę na salę pokonałem najszybciej jak tylko mogłem. Ludzie tańczyli do głośnej muzyki, a ja wzrokiem szukałem mojej wybawicielki. Nie było to trudne, bo była jedyną ubraną tutaj dziewczyną. Wiadomo, wszystkie laski miały coś na sobie, ale ubraniem to tego nie można nawet nazwać.
Brunetka kołysała biodrami trzymając w dłoni szklankę z jakimś ciemnym napojem. Obok niej znajdowały się tylko ocierające się o siebie pary. Uśmiechnąłem się na ten widok. Ubrana w neonową spódniczkę która kończyła się trochę ponad kolanami odsłaniając, moim zdaniem, nieziemskie nogi, wyglądała rewelacyjnie. Koszula z długim rękawem zasłaniała wszystko, co powinno być zakryte. Na stopach ostatecznie miała wysokie klasyczne, czarne szpilki, które zdecydowanie dodawały jej wzrostu, jednak i tak pozostawała niższa ode mnie.
Wolnym krokiem przecisnąłem się pomiędzy wszystkimi ludźmi i znalazłem się blisko niej. Objąłem ją od tyłu i wyciągnąłem z jej ręki szklankę.
-Zaraz to ty będziesz pijana - zaśmiałem się szepcząc jej do ucha. Dziewczyna wysunęła się z moich ramion odwracając i patrząc prosto w moje oczy.
Po chwili jej pełne usta wypowiedziały:
-To tylko cola - jej ton brzmiał szorstko.
No tak, nie dziwię się jej po tym, jak przed chwilą się zachowałem.
Powinienem przeprosić? Nie, przecież jestem Justin Bieber, ja nigdy nie przepraszam.
-Pozwól mi to sprawdzić - wlałem zawartość szklanki do ust. Zdziwił mnie fakt, że faktycznie znajdowała się tam tylko cola. Kto, będąc w takim klubie, nie zamawia alkoholu ?
Wiadomo, dziewczyna nie wygląda na taką, która może legalnie pić, ale tutaj wszystko jest dozwolone.
-Co taka dziunia tutaj może robić? - zapytałem patrząc jej prosto w oczy. Czy wspomniałem, że są niebieskie ?
-Na pewno nie ma zamiaru rozmawiać z takimi dupkami jak ty - warknęła chcąc się oddalić, jednak nie pozwoliłem jej na to.
-Dobra, Jezu poniosło mnie, ale dziwisz mi się? Nie lubię wścibskich suk, które interesuje to, co nie powinno.
Ponownie spojrzała na mnie, a ja pociągnąłem ją lekko ku sobie.
-Ja chciałam ci tylko pomóc - wypowiedziała spokojnie. Odwróciła wzrok patrząc na rękę, za którą ją trzymałem i ponownie zwróciła się ku mnie. Natychmiast poluzowałem uścisk, który faktycznie był za mocny.
Przyznaję się bez bicia, nigdy nie obchodziłem się z dziewczynami delikatnie, i nawet nie wiem co oznacza to słowo. Po prostu nie zależało mi na tym, aby one czuły się dobrze, chcąc sprawić sobie tylko przyjemność. Jednak tym razem starałem się być na tyle delikatny, na ile tylko potrafiłem.
-Wiem, dlatego tu jestem - wyszeptałem w odpowiedzi na jej słowa - Nie przeproszę, ale przynajmniej pozwól, że poproszę cię, abyś dokończyła to, co zaczęłaś, a podziękuję.
Dziewczyna nagle złagodniała i uśmiechnęła się lekko.

Znajdowaliśmy się w łazience, a ona starannie przemywała moją ranę. Cóż, sam nie zrobiłbym tego lepiej.
-Teraz masz czas powiedzieć mi, o co wam poszło. Przynajmniej tyle mi się należy - zaczęła spokojnym głosem. Chusteczka, która trzymała w dłoniach, delikatnie muskała moją skórę.
-Nie zrozumiesz - odpowiedziałem równie spokojnym tonem.
-Och, uwierz, że rozumiem więcej niż ci się wydaje. I może cie to zdziwi, ale znam Blake'a – faktycznie, jej ostatnie słowa lekko mnie zdziwiły. Co taka dziewczyna jak ona może mieć z nim wspólnego ?
-Powiedzmy, że mam z nim spiny od kiedy tylko go znam - odparłem.
Dziewczyna zdjęła chusteczkę z mojego czoła i wyrzuciła ją do kosza na śmieci. Oparłem się o ścianę uważnie obserwując jak wyciągała coś ze swojej torebki, aby po chwili znaleźć się obok mnie. Jak się okazało, była to woda utleniona.
-Czemu mnie to nie dziwi - zaśmiałem się, a ona spiorunowała mnie wzrokiem, dając mi do zrozumienia, żebym się nie ruszał.
-Jestem okropną niezdarą, dlatego nie ruszam się z domu bez mini apteczki – oznajmiła, kiedy przykładała nasączony wacik do mojego czoła.
-Teraz mogę ci podziękować - uśmiechnąłem się do niej, jednak i tak stała odwrócona tyłem.
-Nic takiego, jednak następnym razem, jeśli ktoś usiłuje ci pomóc, to spróbuj nie być dla tej osoby wrednym. To taka mała rada.
-Zobaczę co da się zrobić - podszedłem do niej i odwróciłem ją w swoją stronę - Jeszcze raz dziękuję- wyszeptałem, dając jej buziaka w policzek. Dziewczyna zarumieniła się lekko i spuściła wzrok na ziemię. Wyglądało to bardzo uroczo. Ej, Bieber, nie znasz nawet tego słowa...
-Już powiedziałam, że to nic takiego - wypowiedziała nieśmiało.
Ująłem jej podbródek tak, by spojrzała mi w oczy. Zatopiłem się w jej niebieskich tęczówkach. Źrenice jej oczu lekko się powiększyły, a kąciki jej ust nieznacznie uniosły się w górę. Pochyliłem się lekko i szepnąłem muskając lekko płatek jej ucha.
-W takim razie może dasz się zaprosić na drinka?
Odsunęła mnie lekko od siebie i uniosła prawą brew w górę.
-Nie piję alkoholu - odpowiedziała pewnym siebie głosem, jakby była dumna ze swoich słów.
-No to może co powiesz na colę? -ponowiłem pytanie.
-Ewentualnie przystanę na twoją propozycję - zaśmiała się ukazując komplet białych zębów.

-Tak więc, jak masz na imię? - zapytałem przyglądając się jak dziewczyna powoli ciągnęła przez słomkę swoją colę. W tej chwili mogłem się jej dokładnie przyjrzeć. Była całkiem ładna. Miała zgrabny nosek, pełne usta i, jak zdążyłem zauważyć, czarujące niebieskie oczy.
Muszę przyznać, iż ogromnie mi zaimponowała nie tylko swoim wyglądem, ale również zachowaniem.
-Victoria - odpowiedziała na moje pytanie. Skierowała twarz w moją stronę - A ty ?
-Justin jestem, ale jak wolisz, możesz zwracać się do mnie jak do swojego przyszłego kochanka- miałem zamiar ją tym rozśmieszyć, no i udało mi się, bo od razu usłyszałem jej chichot.
-Skąd znasz Blake’a ?
Nie spodziewałem się tego pytania, dlatego poczułem się lekko zbity z tropu.
-Wróg po fachu, że tak to ujmę - faktycznie miało to trochę prawdy.
-To oznacza, że należysz do jakiegoś gangu - usłyszałem jak powiedziała cicho.
Moja mina natychmiast zrzedła. Mogłem teraz zaprzeczyć, jednak miałem poczucie, że ona i tak będzie wiedziała, że skłamałem. Poczułem, że atmosfera zaczęła się robić nieciekawa.
-Proszę, zmieńmy temat - rzuciłem ciętym tonem.
-Ja i tak będę się zbierać - powiedziała wstając z krzesła barowego.
Zrobiłem to samo i postanowiłem odprowadzić dziewczynę. Kiedy wyszliśmy na dwór chwyciła swój telefon. Widziałem jak wybiera jakiś numer.
-Może cię podwiozę - zaproponowałem odciągając telefon od jej ucha.
-Pod warunkiem, że to ja będę prowadzić - zwróciła się w moją stronę.
-Nie ma mowy - prawie pisnąłem, na co dziewczyna wybuchła śmiechem.
-W takim razie nie pojadę z tobą. Mimo wszystko trochę wypiłeś- odpowiedziała kiedy przestała się śmiać.
-No ale przecież nie jestem pijany - broniłem się. Naprawdę zależało mi na tym, żeby spędzić z tą dziewczyną jeszcze trochę czasu. „I dowiedzieć się gdzie mieszka, prawda napaleńcu?”
-Co nie zmienia faktu, że nie wolno prowadzić po alkoholu. Więc jak?
Zamknąłem oczy. Normalnie nikomu nie pozwalam dotknąć mojego samochodu. Co więc jest z tą dziewczyną, że pozwoliłem jej do niego wsiąść? I to jeszcze na miejsce kierowcy.
Zapiąłem pasy siedząc na miejscu pasażera.
-Tylko pamiętaj, nie szarp za mocno, jedź powoli i - nie zdążyłem nawet dokończyć kiedy brunetka wcięła mi się w zdanie.
-Cholera jasna, przecież potrafię prowadzić samochód. Zaufaj mi - ostatnie słowo wyszeptała.
Drżącą ręką podałem jej kluczyki, nie mogąc patrzeć jak wkłada je do stacyjki. Myślałem, że się  popłaczę kiedy samochód zawarczał jak to miał w zwyczaju, gdy się uruchamiał.
Zamknąłem oczy i poczułem jak dziewczyna powoli rusza z miejsca. Miałem poczucie, że to będzie długa droga, jednak kiedy tylko wyjechaliśmy z parkingu odważyłem się otworzyć oczy. I wystarczyło tylko spojrzeć jak dziewczyna sprawnie zmienia bieg, jak trzyma kierownicę, jak patrzy przed siebie. Wtedy moje wszystkie obawy gdzieś zniknęły. Nawet nie przejąłem się, kiedy znacznie przyśpieszyła.
To było coś niesamowitego.

Witam miśki :) I jak wrażenia? Justin i Vicky mieli już okazję się poznać i chyba nawet się polubili. Nie martwcie się... Sielanka nie potrwa długo.
Rozdział 5 - 19 Luty 2016


piątek, 5 lutego 2016

03 - Kochanie telefon do ciebie!


Victoria

Do domu wpadłam jak szalona, niemal natychmiast zdejmując z siebie wszystkie ubrania. Równie szybko znalazłam się w łazience, gdzie odwiązałam bandaż, który miałam zawinięty na piersiach.
„Ulga” -pomyślałam i zaczęłam zdejmować pozostałe części ubrania, pozostając całkowicie naga.
Kąpiel to teraz jedyne, co było mi potrzebne.
Czułam, jak śmierdzę potem i tanimi męskimi perfumami. Odkręciłam kurki z wodą i do wanny wlałam odrobinę mydła do kąpieli. Porozrzucane ubrania i bieliznę powrzucałam do kosza na pranie, a bandaż wrzuciłam do wlewającej się wody w wannie. Na moment owinęłam się ręcznikiem i wyszłam z łazienki. Z kanapy w salonie porwałam swoją piżamę i podeszłam do blatu, na którym zostawiłam telefon. Dioda mojego telefonu świeciła na biało, co informowało mnie o tym, że ktoś do mnie napisał.

Od: Blake
Treść wiadomości:
No, no, no. To było pewne, że wygrasz. Następny wyścig w czwartek. Wpisać cię? Nie musisz płacić wpisowego jak zawsze, a z tego, co mi wiadomo na razie zapisało się z siedem osób, całkiem spory zarobek będzie.

Przewróciłam oczami. Na czwartek i tak nie miałam żadnych planów.

Do: Blake
Treść wiadomości:
Pewnie, wpisuj.

Odłożyłam telefon i poszłam się kąpać, chcąc pozbyć się śmierdzącej mnie.
Zrobiłam to najszybciej, jak tylko mogłam. Mokre włosy związałam w koczka na czubku głowy. Ubrałam się w różową piżamkę z Kubusia Puchatka i skierowałam swoje kroki prosto do sypialni. Dosłownie rzuciłam się na łóżko i zasnęłam niemalże od razu.
Niestety dzwonek mojego telefonu nie pozwolił mi długo pospać. Niczym zombie doczołgałam się do kuchni, gdzie zostawiłam telefon.
-Halo?- odezwałam się zaspanym głosem.
-Maleńka mogłabyś podać mi Maskę do telefonu? - te słowa zadziałały na mnie jak kubeł zimnej wody. Spojrzałam na telefon i dopiero teraz zorientowałam się, kto dzwoni: Blake.
Cholera jasna.
-Jasne już podaję - mruknęłam najsłodszym głosem, na jaki tylko mnie stać. Krzyknęłam „Kochanie telefon do ciebie”, po czym zacisnęłam gardło, najmocniej jak mogę i zaczęłam.
-Halo?
-Siema, stary! Nie mówiłeś, że masz laskę - Blake mówił z wielkim entuzjazmem.
-Człowieku, nawet nie wiem, co ona tu jeszcze robi - ok, mój głos nie brzmiał zbyt profesjonalnie i ani trochę nie przypominał głosu faceta, jednak Blake chyba nie zwrócił na to uwagi.
-No tak, wiem, jak to jest, ale nie o tym chciałem pogadać.
-Konkrety proszę.
-Dzisiaj impreza w klubie. Wybierzesz się ?
„Tak, wybiorę się, ale nie jako facet” - przeszło mi przez myśl.
-Niezbyt mam czas - ok teraz muszę wymyślić jakiś argument -Wczoraj zjebała mi się skrzynia biegów i muszę przy tym pomajstrować - dobra, jestem mistrzynią improwizacji.
-To krucho - odparł -Niemniej jednak jesteś tam mile widziany. Nara
Nie odpowiedziałam, tylko od razu go rozłączyłam. Odetchnęłam, zdając sobie sprawę, że było blisko.
Spojrzałam na zegar, który wisiał nad kuchenką. Duża wskazówka wskazywała 20 minutę, a mniejsza godzinę 7. I tak już nie zasnę - pomyślałam, człapiąc w stronę lodówki. Otworzyłam ją i wpatrywałam się w jej zawartość przez dobrą minutę, ostatecznie wyciągając jogurt brzoskwiniowy. Porwałam łyżeczkę i w ciągu 2 minut zjadłam cały kubeczek.
       
Wieczorem po zakupach czekało mnie najgorsze. Mam zamiar pojawić się na imprezie, o której mówił Blake. Tylko nie  jako „Człowiek w Masce". Moim celem jest tam przybycie jako ja — Victoria Nancy Brown.

Justin 

          Godzina 23, a klub pełen był już pijanych par tańczących na parkiecie.
Naprawdę nie przepadam za takimi miejscami, choć bywam tu często. Powód, dla którego tu jestem? Odpowiedź jest prosta. Nie mam z kim spędzać wieczorów takich jak te. Wiadomo, pozostaje mi jeszcze konsola, ewentualnie jakiś film, ale jak tak dalej pójdzie, to zobaczę chyba wszystkie odcinki „Mody na Sukces”.
Odczuwam samotność, dlatego jestem tutaj.
Czasem zdarza się mi zabawić z jakąś laską w męskiej toalecie, a czasem tylko piję wódkę i próbuję różnych drinków, nawet tych najbardziej kolorowych.
Mimo to nie lubię tego miejsca. Pełno ludzi, głównie dziewczyn, które swoim ubraniem pokazują tyle, że w sumie to mogłyby ich wcale nie mieć.
Jeśli zaś chodzi o facetów, to prawie każdy należy tutaj do jakiegoś gangu. Udają, że się nie znają tylko po to, aby laski się ich nie przestraszyły.
Mówiąc o gangach mam też na myśli bandę mojego największego wroga -Blake'a. Jak widzę jego mordę, to mnie centralnie chuj trafia. Dlatego siedzę cicho, powoli sącząc 4 szklankę jakiegoś trunku. Wlepiłem swój wzrok w barek, po kolei analizując każdą nazwę alkoholu.
-Ho ho, kogo ja tu spotykam - serio? Czy ten facet nie ma za grosz rozumu?
-Nie martw się już wychodzę - nie chodzi o to, że się poddaje i uciekam. Wiem, że rozmowa z nim wróży kłopoty, a nie uśmiecha mi się akurat dzisiaj się w jakieś wpakować.
-Dzieciaczek się wystraszył? - zacisnąłem szczękę, zamykając oczy. Pomyślałem tylko o tym, aby się uspokoić, jednak nie specjalnie mi to wyszło.
-Blake doskonale wiesz, że igrasz z ogniem. Chcesz tego?
-Czemu nie? Z tego, co słyszałem masz zamiar wrócić do wyścigów - zmniejszył odległość, jaka nas dzieliła dwoma krokami.
-A co, boisz się, że spadniesz na 3 miejsce ? - wysyczałem. Blake zaczął się chorobliwie śmiać.
-Za kogo ty się masz ? - ryknął mi prosto w twarz - Jesteś nikim, tak jak twoja, pewnie nie świętej pamięci, mamusia - przygryzłem mocniej wargi, chcąc zachować resztki rozsądku.
Zabolał mnie jednak fakt, że miał cholerną rację
-Ten nikt potrafi z tobą wygrać, Blake - wysyczałem mu w twarz, ledwie powstrzymując się od uderzenia z pięści w jego krzywą mordę.
-Wyścigi to nie żarty dzieciaku, sam wiesz doskonale, że przegrasz. Lepiej żegnaj się już ze swoim samochodzikiem - moja pięść powędrowała w jego kierunku z prędkością światła. Ten jednak szybko się pozbierał i zareagował, uderzając mnie w brzuch. Zabolało, ale nie dałem tego po sobie poznać, więc zebrałem swoje siły, by grzmotnąć go w twarz. Niestety on zrobił unik i sprawnie mnie uderzył. Następnie wykonałem serię trafionych ciosów w jego twarz.
-KONIEC - poczułem jak ktoś lekko odciąga mnie od Blake’a. Poddałem się temu komuś, ale nienawistnym wzrokiem nadal spoglądałem w stronę mojego wroga.
Po chwili osoba, która odciągnęła mnie w tył, stanęła pomiędzy nami.
-Czy wyście powariowali!? - krzyknęła, ale nie tak głośno, jak przed chwilą -Nie wiem, kim jesteście, ale doskonale wiemy, jak kończą się tutaj bójki. Wystarczy, że ktoś zacznie, wtedy każdy znajdzie pretekst do podbicia oka komuś innemu -kimkolwiek ona była miała świętą rację. Rozejrzałem się dookoła i dopiero teraz zauważyłem tłum ludzi, który znajdował się wokół nas.
-Co, kurwa?! Nie macie swoich spraw ?! - warknąłem do tłumu. Nie musiałem dwa razy powtarzać, by po chwili wszyscy się rozeszli.
Dziewczyna zwróciła się w moim kierunku. Nie zdążyłem się jej nawet przyjrzeć, kiedy stanęła przede mną.
-Źle to wygląda - rzekła, ciągnąc mnie za rękę. Poddałem się jej, wiedząc, że przebywanie w jednym pomieszczeniu z Blakem może się ponownie źle skończyć.
Szliśmy wąskim korytarzem, który wiem, z doświadczenia, prowadził do toalet. Ostatecznie stanęliśmy przed męską łazienką, do której weszła, ciągnąc mnie za sobą.
-Czemu to przerwałaś? Mogłem mu spokojnie skopać mordę. Miałby skurwysyn za swoje - długo nie potrafiłem utrzymać języka za zębami.
-Cholera zrozum, że jesteś pijany, a bójki w takim stanie nie kończą się wybitnie - dziewczyna spiorunowała wzrokiem jakichś chłopaków, którzy palili zielsko w toalecie. Oni jak na zawołanie wyszli z pomieszczenia.
-Nie jestem pijany - warknąłem.
-Właśnie widzę. Normalnie tryska od ciebie trzeźwość - nie spoglądając na mnie podeszła do umywalki.
-Wypiłem raptem cztery szklanki. Nie jestem pijany - taka prawda. Dla mnie to mała ilość alkoholu.
-Gdybyś był choć trochę rozsądny, to nie wdałbyś się w bojkę z tym gościem.
-A co ty kurwa, moja matka, że wiesz co dla mnie dobre?- Oparłem się o ścianę i przyglądałem się spokojnie jej ruchom. Brunetka wzięła papierowe ręczniki, pomoczyła je, a zaraz po tym w ułamku sekundy znalazła się obok mnie. Ja jednak się odsunąłem.
-Daj sobie pomóc - rzekła spokojnym głosem, który różnił się od poprzedniego.
-Nie jestem dzieckiem, nie potrzebuje kurwa pomocy - warknąłem.
Dziewczyna pokonała odległość między nami i stanęła przede mną. Skierowałem głowę w dół, bo była sporo niższa.
-Na sali udowodniłeś to, jak bardzo dorosły jesteś. Zachowałeś się jak smarkacz - gwałtownie chwyciłem ją za ramiona, nie potrafiąc nad sobą zapanować. Przynajmniej lepsze to od uderzenia jej.
-Nie mieszaj się do nie swoich spraw - wysyczałem przez zaciśnięte zęby. Nie pohamowałem się przed tym, by moje dłonie mocniej zacisnęły się na jej ramionach.
-Nie mieszam się, naprawdę nie interesuje mnie, o co wam poszło, ale uwierz, ta rana nie wygląda dobrze, wiec pozwól mi to tylko przemyć i sobie pomóc.
-Nie potrzebuje twojej pomocy - zacisnąłem szczękę, wypuszczając ją.
-Nie to nie. Wychodzę - i jak poinformowała, faktycznie wyszła z łazienki.
Jasna cholera.
Witam moi drodzy. Jest mi strasznie głupio, że wracam tutaj dokładnie rok od założenia bloga. Nie wiem, czy przeprosiny są w stanie jakoś załagodzić całą sytuację. Brak mi słów na samą siebie....
Rozdział był tutaj kiedyś, jednak postanowiłam go ulepszyć i poprawić.
Pewnie wiele czytelników już dawno zapomniała o „Wygrałaś” dlatego wyjątkowo proszę (wręcz błagam!) o komentarze. Wystarczy nawet kropka. To dla mnie wyjątkowo ważne.
Jeśli ktoś chce być informowany o rozdziałach, to zapraszam do zakładki „Informowani”, ewentualnie podajcie kontakt do was w komentarzach pod postem.
Rozdział 4 -  12 Luty 2016