piątek, 26 lutego 2016

06 - Kto wygrał?



Społeczeństwo jest przekonane, że nielegalne wyścigi to łatwa sprawa. Wystarczy przecież tylko posiadać dobry i najlepiej drogi samochód, kasę na paliwo i znajomości, żeby się jakoś wkręcić w ten „biznes”. Jednak ja prócz samochodu nie miałam kompletnie nic.
Natomiast to nie jest najważniejsze. W wyścigach liczą się umiejętności i chęć zwycięstwa, która wpuszcza adrenalinę do krwi.
Dlatego więc niezależnie od tego, jak kosztownym dysponujemy samochodem, to nie ma znaczenia, jeśli nie wiemy jak go obsługiwać. To właśnie umiejętności sprawiają, że nawet ze zwykłego samochodu można wydusić coś, czego nikt się nie spodziewał.
Adrenalina zaś odgrywa decydującą rolę w mechanizmie stresu,  jak i błyskawicznej reakcji organizmu człowieka.

Jednak kiedy dwa samochody jadą łeb w łeb, to nawet umiejętności się nie liczą. W takiej sytuacji trzeba zdać się jedynie na szczęście.

Nigdy nie uważałam się za jakąś wyjątkową mistrzyni w prowadzeniu, chociaż skoro od ponad roku nie przegrałam, coś musi być na rzeczy.
Tego dnia również nie brałam pod uwagę tego, że mogę ponieść porażkę.
Stojąc na pasie startowym, nawet nie pomyślałam, że będę w sytuacji takiej jak teraz.
Nie spodziewałam się, iż nowy uczestnik w czarnym camaro będzie w stanie mnie dogonić.

Metę przekroczyliśmy równo, przynajmniej moim zdaniem. Rozpędzonym do granic możliwości samochodem wykonałam gwałtowne hamowanie, nie przejmując się o żadne uszkodzenia.
Pasy przytrzymały moje ciało, inaczej mogłabym dość mocno zabębnić w kierownicę.
Camaro zatrzymało się parędziesiąt metrów przede mną.
Starałam się uspokoić oddech, jednak na marne. Adrenalina widocznie nadal we mnie buzowała.Siedziałam więc w samochodzie, totalnie nie wiedząc, co mogę w tej chwili zrobić. Beznamiętnie wpatrywałam się w przednią szybę, ignorując widok za nią. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że przygryzam wargę, dopóki nie spojrzałam na swoje odbicie w przednim lusterku.
Dłonie dalej miałam zaciśnięte mocno na kierownicy, jednak zdjęłam je, naciskając odpowiednie przyciski, by włączyć klimatyzację, której teraz bardzo mocno potrzebowałam.

Sekundy mijały, kolejni zawodnicy pokonywali metę, a ja dalej nie mogłam się w tym wszystkim odnaleźć. Dojechaliśmy równo kurwa.

Zgasiłam silnik samochodu, sięgając po maskę, która leżała na fotelu pasażera. Nie wiem, czy to adrenalina, czy zdenerwowanie kierowało mną w chwili kiedy wysiadałam z samochodu.
Rozejrzałam się dookoła. Tłum stał w ciszy. Jeszcze nigdy tego nie doświadczyłam. Taka impreza, a ludzie zachowują się, jakby zobaczyli ducha. Niesłychane.

Poprawiłam kaptur i wolnym krokiem skierowałam się w stronę chłopaka opartego o samochód.
Znałam go. To był ten gościu, któremu pomogłam na imprezie. Wtedy totalnie agresywny, pewny siebie i arogancki, teraz stał jakby wbity w podłogę. Widziałam, jak nerwowo przeczesuje ciemne włosy. Ubrany w zwykłą czarną koszulkę i luźne jeansy nie wyglądał źle. Śmiem stwierdzić, że prezentował się nawet nieźle. Jednak w tej chwili się to nie liczyło. On nie wiedział, że to ja i niech tak zostanie.

Ken stał już przy chłopaku, spokojnie tłumacząc mu coś. Kiedy podeszłam bliżej, mogłam usłyszeć, o czym rozmawiają:
- …dlatego nie jesteśmy pewni.
- Jak to do cholery nie jesteście pewni - chłopak wybuchł, wymachując rękami, kiedy ja stanęłam obok, wkładając ręce do kieszeni - Co z was za organizatorzy?!
- Nie jesteśmy przygotowani na takie sytuacje – głos Kena zadrżał. Widziałam, jak jego prawa dłoń gniecie róg koszulki. Jestem niemalże pewna, że był w tym momencie totalnie przerażony.
- Jak do chuja możecie nie być przygotowani na takie sytuacje – zakpił Justin (bo tak miał na imię chłopak, którego poznałam na dyskotece) pokonując odległość dzielącą go z Kenem. Oj robi się nieciekawie.
- Nigdy nam się to nie przytrafiło – odpowiedział niemal płaczliwym głosem. Widziałam, jak Justin zaciska dłonie w pięść. Gdzie zniknął ten chłopak, którego chwilę wcześniej widziałam opartego o samochód z głową spuszczoną w dół? Teraz stoi mierząc przerażonego Kena wzrokiem, który mógłby zabić. Zacisnęłam mocno gardło, chcąc przerwać krępującą ciszę:
- To już nie ma znaczenia – brzmiałam raczej jak dziewięciolatek, który chce śpiewać metal – Ważne jak teraz macie zamiar to rozstrzygnąć.

Brązowooki zwrócił się twarzą ku mnie, a jego jabłko Adama się poruszyło. Widziałam, jak skanuje mnie wzrokiem. Nie wyglądałam dziś jakoś specjalnie groźnie. Zwykła męska bluza z lumpeksu i spodnie dresowe do kompletu. Na stopach za duże, ale wysłużone Nike, które zdobyłam również z second handu. Dłonie spoczywały w kieszeni bluzy, dlatego nie mógł dostrzec zabandażowanej lewej ręki. A na twarzy jak zwykle kamuflaż w postaci maski. Włosy upięte w kucyk, znajdują się pod kapturem. Wyglądałam więc totalnie nie do poznania, jednak zaczęłam panikować, kiedy chłopak zmarszczył brwi.
Spokojnie Victoria, przecież nie ma prawa cię rozpoznać.

Cisza wokół nas została zakłócona przez kogoś, kto nagle zaczął krzyczeć:
- Lamborghini!
Uśmiechnęłam się na te słowa.
- W takim razie niech tłum zdecyduje – zaproponowałam, unosząc brew w do góry (czego oni nie mogli zobaczyć). Widziałam, jak Ken się waha, jednak byłam zdania, że nie mamy innego wyjścia.
Skoro organizatorzy nie mogą, stwierdzić jednoznacznie kto wygrał, niech wyrażą swoją opinię ludzie.
- Nie jestem co do tego przekonany – odpowiedział cicho.
Jednak głosy tłumu zaczęły być coraz głośniejsze. Niemal co drugie słowo, które usłyszałam to
Lamborghini. Justin chyba też to słyszał, bo zacisnął szczękę wpatrzony w tłum. Oj kotku chyba przegrałeś z dziewczyną. 

Stałam tyłem do ludzi, dopóki nie usłyszałam chłopaka, który krzyczał „Camaro”. Odwróciłam się lekko zdenerwowana, chcąc odszukać nadawcę. Stał w pierwszym rzędzie i posyłał złowrogie spojrzenie w kierunku jakiegoś blondyna.
Tłum zaczął się lekko cofać, zostawiając tych dwóch z przodu. Nie trzeba być jasnowidzem, by wyczuć napiętą atmosferę między nimi. Pokonali odległość, jaka ich dzieliła, a ich twarze były zwrócone ku sobie. Blondyn lekko górował nad brunetem
- Camaro – wykrzyczał brunet.
- Lamborghini – tym razem to głos blondyna doszedł do moich uszu.
Nie zdążyłam nawet mrugnąć, kiedy rzucili się na siebie. Jakaś dziewczyna zaczęła piszczeć, a kiedy blondyn dostał mocnego prawego sierpowego od bruneta. Jednak ten nie dał się, uderzając go w brzuch. Nie wyglądało to jak niewinna walka.

Zaczęłam zbliżać się w ich kierunku, jednak wiedziałam, że i tak nic nie wskóram.
Zatrzymałam się na środku drogi, kiedy do chłopaków dołączyła cała grupa. Wszyscy rzucili się na siebie, okładając po całym ciele. Twarze niektórych pokrywała krew już po pierwszym uderzeniu. A tłum oszalał. Wszyscy zaczęli piszczeć, krzyczeć, gwizdać i klaskać.
Wiadomo, nie często można być świadkiem takiej akcji.

Odwróciłam się w kierunku czarnego samochodu, obok którego stał Ken i Justin. Właściciel Chevroleta wpatrywał się w całe zdarzenie z uśmiechem, kiedy to Ken tylko kręcił głową. Cóż pewnie cieszy się, że Justin przestał, mierzyć go wzrokiem jakby chciał go zabić.

Czy do cholery nikt nie chciał tego przerwać? Gdzie jest ochrona tej imprezy, cokolwiek.
Ach no tak, przecież tu nie ma zasad.

Jednak kiedy widziałam, że kolejne pary dołączają się do bójki, miałam tego serdecznie dość.
Adrenalina znów wpłynęła w moją krew, dlatego bez chwili zawahania, wsiadłam w mój samochód. Ruszyłam do przodu, by za autem Justina skręcić w kierunku bijących się mężczyzn. Wiedziałam, co robię, jednak jedna pomyłka mogła kosztować mnie czyimś życiem. Ale widząc, że wszyscy wokół świetnie się bawią, nie mogłam tego tak zostawić. Normalnie miałabym to gdzieś, jednak teraz kiedy nie wiemy, kto wygrał, poziom mojej irytacji był wyższy ode mnie.
Ruszyłam z pełnej pary w kierunku bójki. Nie trwało to nawet kilku sekund, kiedy zawróciłam samochód o 180 stopni, niemal potrącając kogoś tyłem. Gwałtownie wrzuciłam na 3 i zaciągnęłam hamulec ręczny, ciągle trzymając gaz do dechy. Natychmiast wokół pojawiła się smuga dymu, przez którą trudno cokolwiek zobaczyć. Przytrzymałam tak przez kilka sekund, a następnie przestałam palić gumy. Wysiadłam z samochodu.

Kiedy dym lekko zelżał, dostrzegłam tłum, wpatrzony w tył mojej fury. Chłopaki leżały na ziemi, a ich twarze, jak również inne części ciała, nie wyglądały zbyt ciekawie. Najważniejsze jest, że nikt podczas tego manewru nie ucierpiał, a cel (zakończenie bójki) został osiągnięty.

Chwilę później stanął obok mnie Justin i (znów) przerażony Ken.
- Nieźle ziom – usłyszałam za mną. Nie odwracałam się nawet, bo wiedziałam kto był właścicielem tego głosu - Blake. Wzruszyłam tylko ramionami.
- Nieźle? - kpił Justin – Prawie ich pozabijał – wykrzyczał, odwracając się do swojego wroga.
Och nie przesadzaj, wiedziałam, co robię.
- Po prostu boli cię to, że tak nie potrafisz, mam rację? - Blake odezwał się typowym aroganckim tonem, którym zazwyczaj się wypowiadał..

Zwróciłam się w ich kierunku, aby mieć przebieg akcji pod kontrolą. Widząc, jak brązowooki zaciska dłonie, wiedziałam, że atmosfera wokół zaczęła stawać się coraz bardziej niespokojna.
Jednak przerwał to, o dziwo, opanowany głos Kena:
- Chyba mamy koniec szarpanin na dziś, nie sądzicie?
Blake tylko prychnął.
- Nie było mnie tu, ale jestem niemal pewny, że to właśnie Maska wygrał – rzekł spokojnie, puszczając oczko w moim kierunku.

Justin wystartował ku mnie jak strzała. Wystraszyłam się, stawiając krok do tyłu. Byłam przerażona, kiedy stanął tuż przede mną. Gdyby nie jego mina mogłabym spokojnie podziwiać jego piękne brązowe oczy, jednak w tym momencie nie mogłam się na nich skupić. Zacisnął szczękę, co w jego wykonaniu wygląda bardzo seksownie. Zamknął oczy, a kiedy je otworzył wzrok, miał skierowany w jakiś punkt za mną. Byłam od niego sporo niższa.
- Ej ty! - wykrzyczał, pokazując palcem. Odwróciłam się w tamtym kierunku. Stał tam chłopak na oko osiemnastoletni. Niczym się nie wyróżniał. Krótkie czarne włosy, biała koszulka i czarne spodnie. Obrócił się za siebie, ale po chwili znów spojrzał na chłopaka przede mną.
- Ja?
- Tak ty – nerwowy głos Justina sprawił, że zwróciłam się ku niemu – Kto wygrał?
To pytanie totalnie strąciło mnie z tropu. Pyta przypadkowego chłopaka?
- Justin, to niedorzeczne – zaczął Ken, wolno zbliżając się do niego.
- Zamknij mordę – wysyczał – Mów.
Uniósł brwi w oczekiwaniu na odpowiedź. Chwile to trwało nim dotarł do mnie nieśmiały głos bruneta:
- Lamborghini.
Nie wiem jak to możliwe, ale mina Justina ze złego chłopca zmieniła się na totalnie wściekłego.
- Kurwa – wysyczał.
A do mnie dotarł ważny fakt, wygrałam.
Z chęcią dodawałabym dłuższe rozdziały jednak umieszczam je co piątek dlatego nie mogę was rozpieszczać, a nie chciałam też tego wątku ciągnąć w nieskończoność. Trochę boli mnie, że tak mało komentarzy (w porównaniu do wyświetleń) dlatego chciałabym prosić, aby po przeczytaniu, zostawić tu coś po sobie. Nie wymagam tego, żeby się rozpisać. Wystarczy kropka, abym wiedziała, że tu trafiliście. No i przypominam, że nie trzeba mieć wcale konta google, żeby wstawiać komentarze (anonim nie gryzie).
Zapraszam bardzo serdecznie na moje drugie opowiadanie - Jesteśmy Apokalipsą

12 komentarzy:

  1. Cudowny zreszta hak zwykle ❤️❤️

    OdpowiedzUsuń
  2. Hihi Dziewczyny góra : 3

    OdpowiedzUsuń
  3. Długo czekałam, ale się doczekałam. Cudny <3 chcę więcej

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ciekawi mnie, co się stanie, kiedy Juss dowie się, że kierowca Lamborghini, to dziewczyna. Czekam na następny rozdział, mam nadzieje, że nieco dłuższy. Weny!:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny rozdział :) Czekam na next ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. NIE MOŻESZ MI TEGO ROBIĆ. PROSZĘ O KOLEJNY

    OdpowiedzUsuń